Wychowywał, żebym wyszedł na ludzi. Zafundował 20 lat traumy.
9 lat temu opublikowałem na swoim blogu pierwszą wersję tego wpisu. 3 lata temu otrzymał on sporą aktualizację. Teraz trafia tu, bym w jednym miejscu miał wszystko co napisałem o zdrowiu psychicznym.
W naszym kraju pokutuje opinia, że kary cielesne to najlepsze rozwiązanie problemów wychowawczych. Nasi dziadkowie traktowali tak naszych ojców, nasi ojcowie często traktowali tak nas, po czym i my powielamy te same wzorce. Mam ochotę mordować, gdy ktoś tłumaczy, że dzieci należy trzymać krótko, klapsy są najlepszą metodą wychowawczą, od kilku pasów jeszcze nikt nie umarł, a to że młodzi nie szanuję starszych to wina bezstresowego wychowania.
Kilka lat temu, moja przyjaciółka zapytała się mnie o to, czego najbardziej się wstydzę. To pytanie mnie mocno wytrąciło z równowagi, bo przywołało cholernie dużo nieprzyjemnych wspomnień z dzieciństwa, które nie należało do łatwych i radosnych.
Mój ojciec był starszy ode mnie o 44 lata, to różnica wieku, która sprawia, że trudno nam było znaleźć wspólne tematy do rozmów. Działo się tak w zasadzie od zawsze. Co ważniejsze, mój ojciec był alkoholikiem. Mimo, że było to 30 lat temu, nadal pamiętam jak wracał pijany do domu, często agresywny, do tego stopnia, że potrafił przy mnie uderzyć mamę. Najgorsze jest to, że zdecydowanie bardziej wolałem go pijanego niż trzeźwego, bo tylko wtedy mogłem liczyć na zainteresowanie i jego uwagę. No i tylko wtedy odblokowywał się emocjonalnie na tyle, że był w stanie mnie przytulić. Tylko wtedy, swoim zapijaczonym głosem śpiewał mi kołysankę o dwóch kotkach, co wtedy było dla mnie formą bliskości, a dzisiaj budzi we mnie jedynie przykre, nieprzyjemne emocje.
Moja mama zagroziła ojcu rozwodem, jeśli nie przestanie pić, a on tak po prostu przestał. Żadnego esperalu, żadnej terapii, żadnej grupy wsparcia. Po prostu z dnia na dzień postanowił, że nie sięgnie więcej po alkohol. I wytrzymał w tym postanowieniu ponad 25 lat. Na samym początku poszedł na jedno spotkanie z terapeutą uzależnień, gdzie dowiedział się, że jeśli nie chce wrócić do picia, musi sobie znaleźć jakieś hobby, które zaangażuje jego uwagę. Wtedy zaczął hodować kanarki i papugi.
Kilkanaście miesięcy później zmarł mój dziadek. Mój ojciec uznał, że duży dom po dziadku, 120 kilometrów od Warszawy będzie idealnym miejscem by zająć się swoim hobby. Miałem wtedy 11 lat, mama uznała, że wyjazd z tatą będzie doskonałą okazją, by uleczyć nasze relacje. Pojechaliśmy do Czyżewa od razu na początku wakacji. Pomagałem tacie w pracach związanych z doprowadzeniem domu do używalności. Do tego wreszcie miałem własny pokój, który mogłem sobie urządzić jak chciałem. Wydawało mi się, że będzie dobrze.
Problem zaczął się we wrześniu. Byłem cholernie inteligentnym, oczytanym dzieciakiem, którego wiedza mocno wykraczała poza materiał szkolny. Poza tym gdy coś mnie nie interesowało, to nie byłem w stanie się na tym skupić, a jeśli nie miałem alternatywy, to potrafiłem zdezorganizować całą lekcję. Przez ponad 35 lat nie wiedziałem, że miałem książkowe objawy ADHD. W Warszawie nauczyciele rozumieli, że to nie kwestia nieposłuszeństwa, tylko znacznie większych potrzeb. Dlatego też dostawałem dodatkowe, trudniejsze zadania, które mnie angażowały i nikomu nie przeszkadzało, gdy na lekcjach czytałem książki wypożyczone z biblioteki. Nikomu nie przeszkadzało, że w stosunku do większości klasy jestem mocno do przodu. W Czyżewie natomiast byłem karany i na siłę starano się mnie dostosować do reszty klasy, wymuszając na mnie uwagę na lekcjach, które miałem już opanowane znacznie wcześniej. To była dla mnie męczarnia.
Na domiar złego, naprawa relacji z ojcem też nie wypaliła — po kilkunastu latach regularnego picia mój ojciec zmienił się dość mocno. Był choleryczny, nerwowy, wiecznie poddenerwowany, trudno było z nim funkcjonować pod jednym dachem. Dokładając do tego problemy w szkole, mieliśmy mieszankę wybuchową.
Ratunek nadszedł w najmniej oczekiwanym momencie. W przerwie zimowej do Czyżewa przyjechała moja mama razem ze swoim kolegą Tomkiem. Jeszcze tego samego wieczoru zabrali mnie z powrotem do Warszawy. Kilka dni później powiedzieli mi, że są w związku i że mama chce wziąć rozwód z ojcem.
Sam początek był zajebisty. Tomek, starszy ode mnie o nieco ponad 20 lat znacznie łatwiej niż mój tata znalazł ze mną wspólny język. Miałem 12 lat, na tamtą chwilę oceniałem to tak, że w moim codziennym życiu pojawił się fajny gość, taki nowoczesny, przedsiębiorczy, z własnym samochodem i z ogromną wiedzą, który tłumaczył mi jak działają komputery, opowiadał o fizyce i matematyce, miał głowę pełną ciekawostek z dziedzin które mnie interesowały, a co ważniejsze, który mówił mi dokładnie to co powinien, by zyskać moje zaufanie: Tłumaczył, że nie zastąpi mi mojego taty i nawet tego nie chce, bo mój tata zawsze będzie moim tatą, a Tomasz chce po prostu być moim przyjacielem, partnerem mojej mamy i zawsze nas wspierać.
Bohaterski Tomek, będący dla mnie wzorem do naśladowania, cool koleś, na którym próbowałem zrobić regularnie wrażenie, bardzo szybko doprowadził do tego, że zacząłem go porównywać z ojcem. Młodszy, nowocześniejszy, z większą wiedzą, troskliwy i opiekuńczy wobec mojej mamy. Patrzyłem na niego jak na ideał faceta. Marzyłem, że w przyszłości też pójdę na studia związane z fizyką, albo matematyką, będę miał brodę i tę umiejętność wpływania głębokim spokojnym głosem na emocje innych ludzi. Gdy potrzebowałem porozmawiać, to Tomek był obok, a mój tata 120 km dalej. W weekendy smażył nam naleśniki, czego mój tata nigdy nie robił. To Tomek mi wyjaśnił, że nagość nie jest powodem do wstydu i nie muszę się zasłaniać na basenie ręcznikiem, czy robiąc to wychodząc z wanny.
Ale z perspektywy czasu, wiem, że zostaliśmy z moją mamą zmanipulowani. Przedsiębiorczość Tomka skończyła się tak, że moja mama zamknęła dobrze prosperujący sklep zoologiczny, otworzyła drugi razem z Tomkiem, który przez jego pomysły splajtował, ale to my zostaliśmy z długami. Samochód był starym, rozsypującym się maluchem, a jego ogromna wiedza okazała się bardzo powierzchowna, o czym zorientowałem się dość szybko. Równie szybko zorientowałem się, że nawet jak coś wie, to nie jest w stanie tego wyjaśnić w prosty, zrozumiały sposób. Z czasem odcinał mnie od mojego ojca coraz bardziej, a jego przyjaźń zmieniła się szybko w terror. Ten sam Tomek który wyjaśnił mi, że nagość nie powodem do wstydu, uświadomił mnie, że moje ciało jest i muszę coś z tym zrobić.
To Tomek, który zarzekał się cały czas, że nie mogę go traktować jak ojca, wszedł w rolę ojca. Karał za DROBNE niepowodzenia, stał nade mną jak jadłem i pilnował bym trzymał widelec tak jak on chciał, a nie tak jak mi było wygodnie i swobodnie. Rozumiałem, gdy sprawdzał, czy wypełniłem domowe obowiązki albo odrobiłem lekcje. Ale po jakimś czasie mu to nie wystarczyło i zaczął kontrolować również proces. Gdy coś mu nie pasowało, przerywał moją pracę. Upierał się, że robię coś źle, nie próbując mi przy tym wyjaśnić, jak poprawić mój błąd, więc szukałem rozwiązania metodą prób i błędów, często będąc za te błędy karanym.
Przy odrabianiu lekcji oczekiwał ode mnie wyjaśnień czemu rozwiązuję zadania w taki a nie inny sposób (których jako dzieciak z ADHD nie mogłem mu udzielić, bo ADHDowy mózg często wie że powinien coś zrobić w dany sposób, ale nie potrafi tego uzasadnić). Gdy nie dostawał wyjaśnień, znęcał się nade mną psychicznie, domagając się odpowiedzi, wyzywając od debili i idiotów i kazał zaczynać od nowa, jego metodą.
Gdy straciłem zupełnie kontakt z ojcem, Tomek zaczął stosować kary cielesne. Tych miał cały, bogaty asortyment. Regularnie byłem bity psią smyczą. Żeby jeszcze bardziej mnie upokorzyć, kazał mi przy tym liczyć. Na WFie udawałem, że zapomniałem stroju do ćwiczeń, żeby nie musieć przebierać się przy kolegach. Ale któregoś dnia, gdy akurat miałem kilkanaście śladów na całych nogach — od łydek po dolną część pleców i przypadkowy siniak na ręku, po tym jak się zasłoniłem, moje nauczycielki zabrały mnie do szkolnej pielęgniarki i kazały się rozebrać. Kilka minut później w gabinecie była dyrektorka, szkolna pedagog, druga pielęgniarka, moja wychowawczyni i dwie nauczycielki od WFu.
Gdy następnego dnia do szkoły została wezwana matka i Tomek, wiedziałem, że wieczorem czeka mnie kolejna awantura. Tylko, że Tomek zmienił metody, na takie, które nie zostawiają śladów: klęczałem na grochu z rękami w górze, robiłem tysiące przysiadów (rekord to ok. 2500), trzymałem ciężkie leksykony w wyciągniętych na boki rękach, albo musiałem biegać. Niestety, szybko się zorientował, że tego ostatniego nie traktowałem jako kary. Po tysiącach przysiadów mam do dzisiaj pamiątkę — nienaturalnie umięśnione łydki w stosunku do reszty nóg.
To wszystko sprawiło, że z genialnego dzieciaka, drugiego w dzielnicy z matematyki i fizyki, laureata nagród za czytelnictwo, za konkursy, za kangura i teleturniej w telewizji, z dzieciaka który chłonął wiedzę na każdy możliwy temat, marzył o tym, że pójdzie na biotechnologię, a potem jeszcze na jeden albo dwa kierunki, stałem się dzieckiem które przestało sobie radzić z podstawowymi rzeczami w szkole. A przede wszystkim z kontaktami ze swoimi rówieśnikami. Byłem szykanowany, bo chodziłem ze śladami na nogach i plecach, bo śmierdziałem psami, kotami, a do tego nie miałem własnego ojca tylko jakiegoś obcego faceta w domu.
Z dziecka, które było kreatywne, miało dziesiątki pomysłów do zrealizowania i mimo braku możliwości zawsze znajdowało sposób, stałem się dzieckiem, które kreatywność zaczęło wykorzystywać do zrobienia na rówieśnikach wrażenia.
Przypadkiem odkryłem, że jak zmiesza się perhydrol (czyli stężoną wodę utlenioną) i Domestosa to całość potwornie się pieni. Przy okazji zauważyłem, że po tylu miesiącach bycia ofiarą, moja empatia i wrażliwość na krzywdę innych praktycznie nie istniała. Gdy zorientowałem się, że powstała piana jest nieco żrąca, drugiemu klasowemu popychadłu powiedziałem, że jak przeniesie tą pianę na trawnik za bramkę, to dostanie moje kanapki. Przeniósł, kanapek nie dostał, a potem siedział całą biologię z dłońmi w misce z wodą. Chłopcy z klasy mieli bekę, a ja wiedziałem, że będę miał do końca tygodnia spokój.
Innym razem wymyśliłem, jak przedłużyć przerwę o kilkanaście minut. Wsadzałem spreparowaną wtyczkę do gniazdka koło pokoju woźnych, wysadzając bezpieczniki odpowiedzialne za szkolny zegar, dzięki czemu zyskałem kolejnych kilka tygodni spokoju.
Gdy przestałem czuć się w szkole bezpiecznie, zacząłem wagarować. Zbiegło się to w czasie z odkryciem przeze mnie istnienia internetu. Chodziłem do kafejek internetowych, promocyjnego centrum TPSA i innych miejsc, gdzie był darmowy internet i wsiąkałem. Wracając z wagarów wpadałem do jednego z nielicznych kolegów, przepisywałem na szybko zeszyty (których nigdy nie prowadziłem jakoś szczególnie dobrze) i udawałem, że wracam z lekcji. Zazwyczaj nie było mnie w szkole przez 1 raz w tygodniu, ale po którejś bójce w którą zostałem wpakowany wbrew swojej woli zniknąłem ze szkoły na 3 tygodnie. W końcu wychowawczyni pojawiła się u nas w domu i sprawa wyszła na jaw. To wtedy zrobiłem 2500 przysiadów.
Na kilka miesięcy przed wyprowadzką Tomka zacząłem stawiać opór. Nie liczyłem na głos, gdy mi kazał, pyskowałem gdy kazał mi robić przysiady, tak że robiłem ich znacznie więcej niż pierwotnie powinienem, a do tego prowokowałem awantury między nim a matką. Niestety, potem też biegałem między naszym mieszkaniem a sklepem, gdzie wyprowadzał się nocować i nosiłem listy i wiadomości, bo nie chciałem by mama została sama. W końcu jednak miałem to gdzieś i w końcu doprowadziłem do tego, że się wyniósł. Niestety, pozostawił przy tym całkiem sporo syfu.
O ile przez całe dorosłe życie wiedziałem, że mam sporo problemów ze sobą, ze swoją głową i emocjami, to nauczyłem się z nimi żyć, kompensować, a nawet czerpać korzyści z moich wad. Niestety, na początku 2019 roku wszelkie strategie kompensacyjne przestały nagle działać. Nagle pojawiła się u mnie ciężka depresja, zaburzenia lękowe, adhedonia, potrzeba izolowania się od bliskich, a na przełomie kwietnia i maja zeszłego roku targnąłem się na swoje życie, bo miałem poczucie, że dla swoich bliskich jestem tylko ciężarem.
Jak nietrudno się domyślić, nie była to szczególnie skuteczna próba. W porę dotarło do mnie, co próbuję sobie zrobić. Natomiast wiem, że nie była ona wołaniem o pomoc, a faktycznym aktem desperacji. Na szczęście była ona też momentem przełomowym, w którym zdecydowałem o potrzebie diagnozy i terapii. Wcześniej zorientowałem się, że moje objawy pasują do objawów osoby dorosłej z ADHD, kilka lat temu miałem zdiagnozowane zaburzenia osobowości typu borderline. Diagnoza to tylko potwierdziła. Ale ruszyłem z terapią ADHD, która mimo starań nie była skuteczna, a ja miałem poczucie, że z każdym dniem jest jeszcze gorzej.
Marzec i kwiecień bieżącego roku to był dla mnie prawdziwy dramat. Gdy zaczął się lockdown, potrzebowałem więcej uwagi od mojej partnerki. Ona natomiast potrzebowała więcej czasu tylko dla siebie. Gdy to zaczęło zgrzytać, pojawiły się u mnie emocje, które czułem w dzieciństwie — poczucie zagrożenia we własnym domu, zaszczucia, bez możliwości ucieczki. Zacząłem się odcinać emocjonalnie, bo sobie z nimi nie radziłem i to wszystko kumulowałem w środku. Przez cały miesiąc zbierałem te wszystkie niewyrażone emocje, aż w końcu wybuchłem. Pokłóciliśmy się, ja mentalnie wróciłem do bycia nastolatkiem i uciekłem do miejsca, do którego uciekałem w dzieciństwie.
Teraz wiem, że to wszystko zawdzięczam złożonemu zespołowi stresu pourazowego (cPTSD) — czyli stresem pourazowym wywołanym długotrwałą, przewlekłą traumą w dzieciństwie. Kluczowa różnica między nimi polega na tym, że w zwykłym zespole stresu pourazowego pacjent ma uporczywe i nawracające wspomnienia związane z traumą, często również w formie snów, a w złożonym zespole, to zazwyczaj są same emocje, bez przeżywania traumatycznego przeżycia. Nagle, zupełnie znikąd przychodzi lęk, obawa o swoje bezpieczeństwo, potrzeba ucieczki albo smutek. To może być środek słonecznego dnia, gdy wszystko idealnie się układa i jeszcze chwilę temu człowiek czuł się zajebiście, a nagle już nie.
Do tego dochodzi poczucie, że jest się niekompletnym, niepełnowartościowym człowiekiem — pozbawionym empatii, wiary w siebie, poczucia sprawowania kontroli nad własnym życiem. Brrrrr.
No i mam świadomość tego, że moje relacje z innymi ludźmi przez wiele lat cierpiały z uwagi na to co przeżyłem. Wewnątrz mnie są solidne pokłady gniewu i agresji, które co jakiś czas potrafią ujrzeć światło dzienne w najmniej oczekiwanym momencie. Czasem rzucam przedmiotami, niszcząc przy okazji otoczenie, czasem uaktywnia mi się agresor na widok pijanych, szukających zaczepki ludzi, a czasem po prostu w konfliktowych sytuacjach zmieniam się w kurduplowatego berserkera, który na widok przeciwnika z pałką teleskopową zamiast spierdalać chwyta pierwszy lepszy ciężki przedmiot — np. samochodową gaśnicę (#truestory, been there, done that). I mimo 160cm wzrostu i nadwagi muszę wyglądać na tyle nieobliczalnie, że ludzie decydują uniknąć konfliktu.
Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że Tomek mi tłumaczył, że w przyszłości zrozumiem, że robił to dla mojego dobra i będę wdzięczny za to, że wyprowadził mnie na ludzi. Od zawsze jednak wiedziałem, że wyrządził mi krzywdę na całe życie, więc moja wdzięczność za to sprowadzała się do chęci odpłacenia mu tym samym.
I gdy wiem, że ani jedna z tych kar nie przyniosła pożądanego rezultatu, bo zawsze robiłem swoje, chodziłem własnymi drogami i za każdym razem robiłem na przekór, tylko po to by udowodnić, że to bezcelowe, to jedyne co mi przychodzi do głowy, to nie chęć zemsty, a jedno proste pytanie do Tomka — dlaczego mi to zrobiłeś?
Kliknij poniższy przycisk, by udostępnić ten tekst